Kobieta w świecie kinematografii to
motyw znany i wielokrotnie wykorzystywany przez twórców sztuki
filmowej. Ciągle jednak zaskakuje mnie swoją różnorodnością, a zarazem
uniwersalnością. Dziś chciałabym przyjrzeć się kilku filmowym obrazom
kobiet, które miałam okazję ostatnio zobaczyć i które wywarły taki czy
inny wpływ na moje postrzeganie kobiecości.
Zdobywczyni Oscara, znana z serii Igrzyska śmierci,
Jennifer Lawrence podbija serca widzów na całym świecie swoją
naturalnością, a także niezaprzeczalnym talentem. Postać Sereny
Pemberton, którą stworzyła w filmie Serena (2014) w reżyserii
Susanne Bier, to kreacja nietuzinkowa i wyjątkowo inna od dotychczas
dobieranych ról. Chociaż Lawrence ponownie pojawiła się na ekranie u
boku Bradleya Coopera, tym razem bije go na głowę i skrada mu cały film.
George
Pemberton – młody, przystojny, dobrze usytuowany człowiek w całości
oddaje się swojej pracy, jaką jest budowa linii kolejowej w Karolinie
Północnej. Gdy poznaje piękną Serenę, jego świat wywraca się do góry
nogami. Od razu poślubia kobietę, której praktycznie nie zna, a która
skrywa przed nim wiele tajemnic swojej osobowości. Władcza, umiejąca
skutecznie manipulować ludźmi Serena, przejmuje kontrolę nie tylko nad
firmą męża, ale także nad nim samym.
Zbudowane
na pożądaniu uczucie staje twarzą w twarz z rodzinną tragedią i
chorobliwą zazdrością, która doprowadza małżonków do szaleństwa – i to
dosłownie. Apodyktyczna Serena, nie mogąca poradzić sobie z utratą tego,
co dla każdej kobiety najcenniejsze – możliwości bycia matką, oplątuje
swojego męża siecią chorych pretensji, niedomówień oraz zbrodni.
Jennifer
Lawrence króluje w scenach kiedy to tylko ona jest na ekranie –
szczególnie w końcowej części filmu. Dzięki niesamowitej charyźmie,
aktorka stworzyła krwistą, pełną charakteru postać, która pozostanie w
pamięci widzów na długo. Towarzystwo Coopera czy innych aktorów pomaga
talentowi Lawrence lśnić jeszcze bardziej.
George
– ślepy na działania żony, w końcu odnajduje prawdę w swoim życiu,
dzięki czemu udaje mu się upolować tak upragnioną panterę. Pozostaje
tylko pytanie: czy było warto? Zachęcam Was bardzo mocno do obejrzenia
tego filmu.
Jako
wielka miłośniczka sztuki okresu secesji i modernizmu, nie mogłam
przepuścić okazji i nie obejrzeć filmu o jednym z najsłynniejszych
obrazów austryjackiego mistrza – Gustava Klimta. Film Simona Curtisa Złota dama (2015) to obraz, na który czekałam bardzo długo – czy spełnił pokładane w nim nadzieje?
Oparty
na prawdziwych wydarzeniach film opowiada historię Marii Altmann –
Austryjaczki mieszkającej od wielu lat w USA. Wybuch II Wojny Światowej i przejęcie
przez hitlerowskie Niemcy ojczyzny, zmusza młodą Marię do opuszczenia rodzinnych stron – należąca do zamożnej,
artystycznej, żydowskiej familii Maria, pragnąc zachować swoje życie,
ucieka do Stanów Zjednoczonych, by po latach wrócić do Autrii jako silna i
niepoddająca się kobieta.
Maria
Altmann (w tej roli fascynująca Helen Mirren) była jedyną żyjącą krewną
Adeli Bloch Bauer – piękności, którą na swoim obrazie uwiecznił sam
Gustav Klimt. Dzięki listom zmarłej siostry Maria dowiaduje się, że
istnieje możliwość odzyskania obrazu ukochanej ciotki. Problemem staje
się jednak fakt, iż obraz Klimta jest dla Austryjaków niczym Mona Lisa dla Francuzów – to skarb, którego za nic w świecie nie chcą oddać.
Dzięki
pomocy młodego, acz niedoświadczonego prawnika – Randiego Schoenberga
(nota bene wnuka słynnego austryjackiego muzyka), Maria doprowadza do
walki z rządem Austrii o zwrot słynnego obrazu Gustava Klimta. Historia
przypomina o sobie na nowo, zaś wspomnienia i prawda budzą w postaciach
pokłady sił, o których nie mieli dotąd pojęcia.
Piękna
muzyka, scenografia oraz charakterystyczny motyw złota to te elementy,
które sprawiają, że obraz Curtisa świeci i błyszczy przez całe dwie
godziny – zarówno pod względem wizualnym, jak i intelektualnym. Młody
Randy (w tej roli Ryan Reynolds), dzięki dobremu wpływowi starszej
przyjaciółki w końcu prawdziwie poznaje historię swojej rodziny oraz
hitlerowskiego terroru. Miłość, sztuka i prawda to coś, co w kinie
uwielbiam najbardziej.
Tajemnica Filomeny (2013) w reżyserii Stephena Frearsa to film, do którego obejrzenia zbierałam się przez dwa lata. W końcu przemogłam się – i nie żałuję. Wzruszająca historia kobiety, która przez zawiść innych i niekontrolowaną łatwowierność traci swoje dziecko, poruszy każdego widza, a szczególnie kobietę.
Młoda
Filomena po zajściu w nieślubną ciążę z przypadkowym chłopakiem zostaje
wyrzucona z domu przez swoich rodziców i skierowana do życia za murami
klasztoru. Pod surową okiem zakonnic, Filomena rodzi swojego synka,
haruje niczym niewolnica i zatraca swoją silną wolę. Dopiero utrata
dziecka, które adoptuje amerykańskie małżeństwo, zmusza Filomenę do
przeanalizowania swojego życia.
Pięćdziesiąt
lat po utracie dziecka, religijna Filomena (w tej roli Judi Dench),
wyjawia prawdę swojej rodzinie i postanawia odnaleźć utraconego przed
laty synka. Dzięki pomocy dziennikarza, Martina Sixsmitha (Steve
Coogan), udaje jej się odkryć tajemnicę sióstr zakonnych i ich
hipokryzję. Niestety, nie potrafi zrozumieć, że zabranie komuś dziecka
to niewłaściwy sposób wymierzenia kary.
Tajemnica Filomeny to
błyskotliwa, inteligentna i piękna opowieść o poszukiwaniu prawdy oraz
utraconych nadziei. Poznanie historii kobiety, która przez pięć
dziesięcioleci uznaje zabranie ukochanego dziecka za swoją pokutę, to
uczucie wstrząsające i pobudzające – do myślenia, rozważań i refleksji.
Czy nieślubna ciąża to powód do bycia "przeklętym" i pokutującym przez
całe życie? Czy cielesność to grzech nie do wybaczenia?
Mieliście okazję obejrzeć któryś z opisywanych przeze mnie filmów? Jakie są Wasze wrażenia?
Mieliście okazję obejrzeć któryś z opisywanych przeze mnie filmów? Jakie są Wasze wrażenia?
zdjęcia: www.filmweb.pl
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz