2 września 2015

Różne oblicza kobiecości – filmowe podsumowania

Kobieta w świecie kinematografii to motyw znany i wielokrotnie wykorzystywany przez twórców sztuki filmowej. Ciągle jednak zaskakuje mnie swoją różnorodnością, a zarazem uniwersalnością. Dziś chciałabym przyjrzeć się kilku filmowym obrazom kobiet, które miałam okazję ostatnio zobaczyć i które wywarły taki czy inny wpływ na moje postrzeganie kobiecości.




Zdobywczyni Oscara, znana z serii Igrzyska śmierci, Jennifer Lawrence podbija serca widzów na całym świecie swoją naturalnością, a także niezaprzeczalnym talentem. Postać Sereny Pemberton, którą stworzyła w filmie Serena (2014) w reżyserii Susanne Bier, to kreacja nietuzinkowa i wyjątkowo inna od dotychczas dobieranych ról. Chociaż Lawrence ponownie pojawiła się na ekranie u boku Bradleya Coopera, tym razem bije go na głowę i skrada mu cały film.


George Pemberton – młody, przystojny, dobrze usytuowany człowiek w całości oddaje się swojej pracy, jaką jest budowa linii kolejowej w Karolinie Północnej. Gdy poznaje piękną Serenę, jego świat wywraca się do góry nogami. Od razu poślubia kobietę, której praktycznie nie zna, a która skrywa przed nim wiele tajemnic swojej osobowości. Władcza, umiejąca skutecznie manipulować ludźmi Serena, przejmuje kontrolę nie tylko nad firmą męża, ale także nad nim samym.

Zbudowane na pożądaniu uczucie staje twarzą w twarz z rodzinną tragedią i chorobliwą zazdrością, która doprowadza małżonków do szaleństwa – i to dosłownie. Apodyktyczna Serena, nie mogąca poradzić sobie z utratą tego, co dla każdej kobiety najcenniejsze – możliwości bycia matką, oplątuje swojego męża siecią chorych pretensji, niedomówień oraz zbrodni.


Jennifer Lawrence króluje w scenach kiedy to tylko ona jest na ekranie – szczególnie w końcowej części filmu. Dzięki niesamowitej charyźmie, aktorka stworzyła krwistą, pełną charakteru postać, która pozostanie w pamięci widzów na długo. Towarzystwo Coopera czy innych aktorów pomaga talentowi Lawrence lśnić jeszcze bardziej. 


George – ślepy na działania żony, w końcu odnajduje prawdę w swoim życiu, dzięki czemu udaje mu się upolować tak upragnioną panterę. Pozostaje tylko pytanie: czy było warto? Zachęcam Was bardzo mocno do obejrzenia tego filmu.

Jako wielka miłośniczka sztuki okresu secesji i modernizmu, nie mogłam przepuścić okazji i nie obejrzeć filmu o jednym z najsłynniejszych obrazów austryjackiego mistrza – Gustava Klimta. Film Simona Curtisa Złota dama (2015) to obraz, na który czekałam bardzo długo – czy spełnił pokładane w nim nadzieje?


Oparty na prawdziwych wydarzeniach film opowiada historię Marii Altmann – Austryjaczki mieszkającej od wielu lat w USA. Wybuch II Wojny Światowej i przejęcie przez hitlerowskie Niemcy ojczyzny, zmusza młodą Marię do opuszczenia rodzinnych stron – należąca do zamożnej, artystycznej, żydowskiej familii Maria, pragnąc zachować swoje życie, ucieka do Stanów Zjednoczonych, by po latach wrócić do Autrii jako silna i niepoddająca się kobieta.


Maria Altmann (w tej roli fascynująca Helen Mirren) była jedyną żyjącą krewną Adeli Bloch Bauer – piękności, którą na swoim obrazie uwiecznił sam Gustav Klimt. Dzięki listom zmarłej siostry Maria dowiaduje się, że istnieje możliwość odzyskania obrazu ukochanej ciotki. Problemem staje się jednak fakt, iż obraz Klimta jest dla Austryjaków niczym Mona Lisa dla Francuzów – to skarb, którego za nic w świecie nie chcą oddać.

Dzięki pomocy młodego, acz niedoświadczonego prawnika – Randiego Schoenberga (nota bene wnuka słynnego austryjackiego muzyka), Maria doprowadza do walki z rządem Austrii o zwrot słynnego obrazu Gustava Klimta. Historia przypomina o sobie na nowo, zaś wspomnienia i prawda budzą w postaciach pokłady sił, o których nie mieli dotąd pojęcia.
Piękna muzyka, scenografia oraz charakterystyczny motyw złota to te elementy, które sprawiają, że obraz Curtisa świeci i błyszczy przez całe dwie godziny – zarówno pod względem wizualnym, jak i intelektualnym. Młody Randy (w tej roli Ryan Reynolds), dzięki dobremu wpływowi starszej przyjaciółki w końcu prawdziwie poznaje historię swojej rodziny oraz hitlerowskiego terroru. Miłość, sztuka i prawda to coś, co w kinie uwielbiam najbardziej. 

Tajemnica Filomeny (2013) w reżyserii Stephena Frearsa to film, do którego obejrzenia zbierałam się przez dwa lata. W końcu przemogłam się – i nie żałuję. Wzruszająca historia kobiety, która przez zawiść innych i niekontrolowaną łatwowierność traci swoje dziecko, poruszy każdego widza, a szczególnie kobietę.


Młoda Filomena po zajściu w nieślubną ciążę z przypadkowym chłopakiem zostaje wyrzucona z domu przez swoich rodziców i skierowana do życia za murami klasztoru. Pod surową okiem zakonnic, Filomena rodzi swojego synka, haruje niczym niewolnica i zatraca swoją silną wolę. Dopiero utrata dziecka, które adoptuje amerykańskie małżeństwo, zmusza Filomenę do przeanalizowania swojego życia.


Pięćdziesiąt lat po utracie dziecka, religijna Filomena (w tej roli Judi Dench), wyjawia prawdę swojej rodzinie i postanawia odnaleźć utraconego przed laty synka. Dzięki pomocy dziennikarza, Martina Sixsmitha (Steve Coogan), udaje jej się odkryć tajemnicę sióstr zakonnych i ich hipokryzję. Niestety, nie potrafi zrozumieć, że zabranie komuś dziecka to niewłaściwy sposób wymierzenia kary. 


Tajemnica Filomeny to błyskotliwa, inteligentna i piękna opowieść o poszukiwaniu prawdy oraz utraconych nadziei. Poznanie historii kobiety, która przez pięć dziesięcioleci uznaje zabranie ukochanego dziecka za swoją pokutę, to uczucie wstrząsające i pobudzające – do myślenia, rozważań i refleksji. Czy nieślubna ciąża to powód do bycia "przeklętym" i pokutującym przez całe życie? Czy cielesność to grzech nie do wybaczenia?

 Mieliście okazję obejrzeć któryś z opisywanych przeze mnie filmów? Jakie są Wasze wrażenia?

zdjęcia: www.filmweb.pl

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka